Ukazali w tym filmie to co jest najważniejsze w życiu, a także to co jest dzisiaj spychane na margines, coś, co dla Chrześcijan stanowi fundament. Odświeżyłem sobie dziś ten film i znów głęboko mnie poruszył. Mam po seansie jedno pragnienie - chcę być jeszcze lepszym człowiekiem. Myślę, że mało jest takich filmów...
Tak,zdecydowanie za mało takich filmów powstaje. Ten jest bardzo wartościowy i wzruszający.
Sam i Molly byli ludźmi dobrymi i pełnymi miłości. Za to zostali "nagrodzeni" rozłąką. Jeżeli chrześcijaństwo stoi na takich fundamentach, to nie dziwię się, że coraz więcej ludzi zaczyna wątpić.
Widać, że niezbyt dobrze znasz fundamenty Chrześcijaństwa. A co z wiecznością? Rozłąka w perspektywie wiecznej szczęśliwości jest tylko na chwilę. Jeśli wejść w to głęboko, to zmienia się optyka.
Rzeczywiście twórcom filmu należą się słowa uznania. Widziałam kiedyś wywiad, w którym opowiadano, że właściwie poza ekipą to nikt nie wierzył, że coś z tego wyjdzie. Poza Jerry'm nikt nie chciał reżyserować a aktorzy odrzucali główne role . Może też w tym tkwi jego magia? Jest coś magicznego, w że działali pomimo przeciwności i zrobili jeden z najpiękniejszych filmów wszechczasów.
Z ciekawości - co miałeś na myśli pisząc o wartościach spychanych przez margines? Jeśli chodzi o miłość, to wydaje mi się, że zarówno w chrześcijaństwie, jak i poza nim jest nadal uznawana jest za jedną z najważniejszych wartości.
Natomiast Sam jako duch nie zachowywał się zbytnio po chrześcijańsku - zabranie pieniędzy z konta kolegi było aktem czystej zemsty, gdyby chciał chronić swoją ukochaną po prostu kazał by oddać tę książeczkę z kodami. W ten sposób jeszcze bardziej naraził Molly, a także postronną osobę (co się stało z Odą Mae po wydarzeniach z filmu? Przecież w związku z tą sprawą byłaby pierwszą ściganą - i przez oszustów i przez policję). Doprowadził też do śmierci 2 ludzi (niezależnie od tego jacy by nie byli).