W tym temacie dyskusję prowadzą uczestnicy wakacyjnego maratonu filmowego, co nie znaczy, że komentarze innych użytkowników portalu są niemile widziane - wręcz przeciwnie - włącz się śmiało do rozmowy, jeśli masz tylko ochotę :)
Więcej o maratonie wakacyjnym przeczytasz tutaj: http://www.filmweb.pl/blog/entry/494523/(+).html;jsessionid=1ddndhe26xk4t
_____________________
Uwaga!!! Komentarze w tym temacie mogą zawierać [SPOJLERY]
"Być albo nie być"
Na pierwszy ogień należy dać wg mnie sprostowanie gatunku. Komedia na 100% to nie jest, dramat wojenny zapewne tak.
"Jeżeli kłujesz nas, nie krwawimy?
jeżeli łaskoczesz nas, nie śmiejemy się?
jeżeli trujesz nas, nie umieramy?"
Te słowa oddają cały sens i dramat filmu.
Komedia ma to do siebie, że wywołuje uśmiech na naszej twarzy, i nie musi to być "pusta komedia" co śmieszy nas do łez jak Louis de Funès. Jednak "Być albo nie być" mimo kilku z lekka śmiesznych tekstów takich jak np: "- Hai Hitler
- Hai Hitler
- Hai ja sam"
nie jest komedią.
Tyle na temat gatunku.
Odnośnie sposobu realizacji i doboru aktorów nie mam zastrzeżeń.
Podsumowując film oceniam 6/10 pkt.
Rzeczywiście nie jest to zwykła komedia, a już na pewno nie pusta. Stylistycznie to groteska raczej.
W kazdym razie gorzki dość to obraz, ale raczej z uwagi na tło historyczne niż samą fabułę. Zdecydowanie najcięższy
z całej stawki, najmniej w nim śmiechu, najwięcej refleksji.
Technicznie cieżko oceniać film z laty 40, więc sobie podaruję.
Lekka konsternacja z mojej strony po filmie - takie już utarte myślenie tkwi, że jak film o okupacji hitlerowskiej, wojnie i Polakach walczących i tu i tam - to musi być poważnie, dzielnie, ba wręcz pompatycznie czy sentymentalnie, w ostatecznym wypadku to z kąśliwą żałością (skojarzenie przez wojnę i teatr w Warszawie z filmem "Jak być kochaną"), a tutaj jest ...no właśnie jak? :)
Co mnie bawiło - nie tyle gapowatość tak zwana hitlerowców, bo były chwile, że się o bohaterów życie bałam, ale w tym filmie wszystko się szczęśliwym zbiegiem okoliczności rozwiązuje w sposób tak nierealny, że aż zabawny :) Bardziej bawiła mnie sytuacja aktorskiego małżeństwa - takie animozje, te zdrady i pocieszania - świetne role Carole Lombard i Jacka Benny'ego. Carole bardzo lubię, Jacka widziałam po raz pierwszy w filmie i spodobał mi się nawet jego Hamlet :) W obsadzie odstawał mi od reszty poziomem Stanley Ridges jako prof. Siletsky, ale taka rola widocznie sztywna mu przypadła. Wynagrodziła to najzabawniejsza dla mnie scena, gdy Tura odkrył w mieszkaniu Stanisława :] "Niewiarygodne! Przychodzę do domu, znajduję człowieka w tej samej łodzi co ja, a żona mówi - a czy to ma znaczenie!" :] Super aktor ten Jack Benny :]
I żyli długo i szczęśliwie wystawiając Hamleta - znowu... :P